Chciałoby się rzec, że wszystko zaczęło się od Magica, ale tak naprawdę pierwszy był Doomtrooper. Przynajmniej w moim przypadku. W 1996 roku byłem kompletnie zielony nie tylko w kwestii gier karcianych, ale w samej idei nowoczesnych gier. Kolekcjonerskich. Wymagających sporych nakładów pieniężnych. Miałem oczywiście za sobą Magię i Miecz, do której posiadałem wszystkie dodatki. Miałem i Magiczny Miecz, mimo że było to w zasadzie to samo: tyle że z o wiele lepszymi ilustracjami. Na tyle zapadającymi w pamięć, że miałem je przed oczami przez wiele lat podczas sesji w Warhammera. No właśnie, gry fabularne, idealnie kolekcjonerskie, ukrywające to jednak pod płaszczykiem sloganu „wystarczy ci ten podręcznik i wyobraźnia”. I zasadniczo wystarcza. W przypadku Młotka i Zewu Cthulhu inne podręczniki były ciekawostką. W Wilkołaku obchodziliśmy się dwoma. W Wampirze podobnie. Legenda Pięciu Kręgów? Earthdawn? Deadlands? To samo. Ile to już... siedem linii wydawniczych? A w międzyczasie karciany Kult, Dark Eden oraz The Gathering, od którego zacząłem ten wstępniak. Kolekcjonerstwo. Zbieractwo. Nawet taka Cywilizacja: Poprzez Wieki sprawia, że łapiesz bakcyla. Niby bez dodatków, ale warto również kupić Sid Meier’s Civilization: The Boardgame, bo podobne, a jak już te dwie to czemu nie i Wojnę Narodów? Psychiatra powie wam pewnie, że to uzależnienie. A potem sam wróci do domu, odpali Steama i spojrzy na swoją kolekcję czterystu gier, z których zainstalował może ze trzydzieści. Tak to już jest. Nic wielkiego. Po prostu pasja.
Do zobaczenia za miesiąc!