Sto miesięcy to szmat czasu. To więcej niż ośmioletnia, licząc starym trybem, podstawówka. W świecie gier komputerowych to dużo więcej niż na przykład od Betrayal at Krondor do pierwszego Baldur's Gate. W uniwersum gier planszowych to mniej więcej czas pomiędzy pierwszą i drugą edycją planszowej Gry o Tron. W przypadku Rebel Timesa to poważna zmiana od miesięcznika robionego przez dwóch zapaleńców do tytułu, przy którym pracuje ponad dziesięć osób, a liczba indywidualnych pobrań nowych numerów oscyluje w granicy trzech tysięcy, w samym tylko pierwszym miesiącu ich obecności w Internecie. Czasami ludzie pytają mnie: „Stary, jak to wszystko się zaczęło, jaki mieliście początkowy budżet, kogo znałeś, że w ogóle udało się zacząć?”. Niezmiennie, od ponad ośmiu lat, odpowiadam im to samo. Pewnego dnia pomysł po prostu wpadł mi do głowy, nie mieliśmy żadnego budżetu, nikogo w Rebelu nie znałem i zadzwoniłem w ciemno z propozycją. Potem z inicjatywy, którą z ajflem ocenialiśmy na jakieś dziesięć numerów, zrobiła się prawdziwa instytucja. Tak po prostu, ciężką pracą – głównie nad sobą – z miesiąca na miesiąc. Przez te wszystkie lata usłyszeliśmy sporo krytyki – tej obiektywnej, za którą serdecznie dziękujemy, i tej bezsensownej, której w Internecie nie da się uniknąć. Usłyszeliśmy także mnóstwo miłych słów, które sprawiają, że robi się ciepło na sercu, a człowiek myśli sobie, że to wszystko nadal ma sens. Stąd moja rada, jeżeli czytasz te słowa i zawsze marzyłeś nad urzeczywistnieniem swojego Wielkiego Projektu, lecz nigdy nie miałeś dość odwagi. Po prostu spróbuj. Rezultaty mogą cię zdziwić.
Przy okazji, za kolejne osiem lat będę miał czterdziestkę na karku. To naprawdę dziwna myśl, kiedy człowiek przypomni sobie, jak niedawno był na studiach i pisał recenzję Osadników z Catanu do pierwszego numeru pisma na nudnych zajęciach z nie-pamiętam-czego.
Do zobaczenia za miesiąc!